Świat bez włączania – brzmi dziwnie, prawda?
Bo przecież tyle o tym mówimy. O włączaniu. O inkluzji.
O tworzeniu przestrzeni, w której każdy może i chce być.
Ale ja marzę o świecie, w którym nikt nie musi się tym zajmować.
Bo włączanie przestaje być potrzebne, kiedy bycie razem staje się najważniejsze.
Pomyślcie ile dzisiejszych udogodnień powstało tylko po to, by wspomóc jakąś grupę, a dziś korzystają z nich wszyscy – stały się normą.
Winda, która kiedyś była „dla niepełnosprawnych”, dziś służy rodzicowi z wózkiem, seniorowi, dziecku i każdemu, komu nie chce się akurat iść po schodach. Stała się częścią świata, działa dla wszystkich, jest wszędzie.
Tramwaj niskopodłogowy, który kiedyś był „udogodnieniem”, a dziś jest normą.
Piktogramy tak powszechne dziś w przestrzeni publicznej.
Tryb nocny w telefonie, który miał pomagać nielicznym, a dziś używają go prawie wszyscy.
W idealnym świecie przyszłości nikt nie mówi o włączaniu, bo wszyscy są włączeni z definicji.
Marzę o szkole, w której ktoś na mnie czeka, a moje wypowiedzi nie wymagają zgody, czy cierpliwości, a po prostu ciekawości.
Marzę o relacji, w której nie chodzi o pomaganie, ale o spotkanie. O rozmowę. O bycie razem.
Ludzie śmieją się ze mną, a nie uśmiechają do mnie.
Marzę o świecie, w którym mój sposób komunikacji nie dziwi – tak jak dziś nie dziwi dotykowy ekran, czy napisy w filmie.
Bo wtedy nie będziemy już potrzebować planów włączania, ani żadnych wytycznych.
I może właśnie taki świat – świat bez włączania – będzie potwierdzeniem tego, że włączenie naprawdę się udało?

